Legenda o
cudownej wodzie z Sanoka.
Za panowania przeszłego rodu Jagiellonów do dużego rozkwitu doszło
miasto Sanok. Rozwinęło się rzemiosło i handel, przybywało wciąż nowych,
pięknych kamieniczek, a place i ulice roiły się od kupców, którzy
przybywali tu nieraz z dalekich stron. Sanok polubiła też bardzo żona
która Zygmunta, królowa Bona. Przyjeżdżała tu często z własną świtą,
odpoczywała na wysokim wzgórzu i patrzyła na wijącą się wstęgę Sanu.
Pewnego razu królowa oświadczyła: -Tu zbuduje potężny zamek. - Ale w
którym miejscu? - pytano. -Na wzgórzu - odpowiadała - a miejsce wskaże mi
mój mądry koń. Trzeba przyznać, że był to wyjątkowy koń. Znał dobrze
swoją panią, jej każdy zamiar, najmniejszy nawet gest. Pewnego dnia, gdy
królowa Bona siedziała na jego grzbiecie i okrążając wzgórze dotarła na
sam jego szczyt, koń nagle przystanął i kilka razy kopytem uderzył w
zimie. Po chwili wytrysnął strumień wody. - To cudowne! - zawołała Bona.
- Takie źródło to prawdziwy skarb. Królowa nakazała budować w tym miejscu
zamek i studnię, a kiedy było już gotowe, pierwsza napiła się cudownej
wody. - Stałam się młodsza i piękniejsza - rzekła
przeglądając się w lustrze. Od tej pory za zezwoleniem królowej wszystkie
dworki, chcąc utrzymać swoją krasę, piły cudowna wodę
i stawały się coraz piękniejsze. Wieść o właściwościach źródełka rozeszła się lotem błyskawicy po całym kraju, a sanockie panny dzień w dzień tęsknym okiem spoglądały na zamkowe wzgórze, gdzie w cieniu rozłożystych lip i kasztanów przechadzały się młode damy dworu, a wszystkie piękne, jakby malowane. - To dzięki tej wodzie - mówiła zazdrosne mieszczanki, szykując niecny podstęp. Dla zdobycia urody słono zapłaciły miejskim rzemieślnikom, którzy nocną porą doprowadzali zamkową wodę do miasta. Wnet koło kamienicy Hydzików poczęła płynąć cudowna woda. Co najprzedniejsze panny, z wójtówną Agnieszką na czele, czerpały kubkami wodę, obmywając nią twarz. Rychło i tak już urodziwe sanockie panny stały się prawdziwymi bóstwami. Do wspaniałych kruczoczarnych włosów doszła różowość i białość lic, a każda z nich miała oczy jak szafiry. Wśród dworskich panien wybuchł popłoch. Co dzień bowiem dostrzegały, iż zapasy wody maleją, a tym samym więdnie ich uroda. Na czołach zaczęły pojawiać się zmarszczki, skóra traciła gładkość i stawała się szara jak ziemia na zamkowym wzgórzu. Jednocześnie do zamki doszły straszne wieści, iż cudowna woda przedostaje się do miasta
i mieszczanie w niej się kąpią. - Każ, jaśnie panie, wszystkie
wychłostać! - błagały królową damy dworu. - Do lochów z nimi! Na stos
niegodziwe! - wołała jedna przez druga. Królowa Bona kazała zwołać
wszystkie dwórki, a kiedy pojawiły się złości okrutnej, ujrzała ich
przygarbione figury, pomarszczone twarze, wykrzywione w ustawicznym
gniewie usta. - Nic mi po was - powiedziała królowa stanowczo. - Brzydkie
jesteście ze złości, a myć się można i w zwykłej wodzie - po czym
odwróciła się i rzekła: - Zawołać mi tu wszystkie panny z miasta! Na
rozkaz królowej wnet zaroił się dziedziniec zamkowy od niezwykłych
urodziwych
i strojnych w atłasy, aksamity i koronki mieszkanek Sanoka. Wybór na dworki był niezwykle trudny. Ostatecznie dwanaście najpiękniejszych stało się służkami królowej. Wspaniałomyślna królowa nie tylko, że nie zburzyła podziemnego źródełka, ale nakazała budować wodociągi, aby z cudownej wody po wsze czasy mogły korzystać wszystkie dziewczyny i kobiety.
I dlatego niewiasty z Sanoka słynęły i słyną po dzień z wielkiej urody. A kto nie wierzy, niechaj czym prędzej do grodu nad Sanem pojedzie! |