|
Środa była dniem w całości poświęconym
stolicy Szkocji – Edinbugrh’owi. Jak zawsze raniutko, tuż po zjedzeniu
śniadania, wyruszyliśmy na poszukiwania nowych wrażeń (a w planie było ich
sporo). Z miejsca naszego noclegu do miasta jechało się ponad godzinę,
jednak zdążyliśmy się już przyzwyczaić do spędzania kilku godzin w autokarze
i ta odległość nie stanowiła dla nas żadnego problemu.
Pierwszym punktem naszej wycieczki tego dnia było muzeum o bez wątpienia
intrygującej nazwie Dynamic Earth. Myślę, że to niezwykłe miejsce wszystkim
przypadło do gustu, składało się ono z wielu sal, z których każda była
stworzona w inny sposób i dotyczyła różnych dziedzin życia naszej Ziemi.
Przykładowo w jednej z nich można było poczuć się jak w prawdziwym lesie
równikowym, w jeszcze innej dotknąć bryły lodowej potężnych rozmiarów.
Nie wiem czy wiele osób wie o tym, że stolica Szkocji może poszczycić się
dwoma wulkanami. My w czasie krótkiego spaceru, którego celem było dojście
do katedry, mieliśmy okazję zobaczyć z bliska jeden z nich. Oczywiście
mieliśmy za mało czasu, aby dotrzeć na jego szczyt (taka wędrówka zajmuje
ok. 4 godzin), jednak udało nam się zrobić kilka zdjęć u jego podnóża.
Katedra, o której wspomniałam wcześniej, wbrew pozorom również warta była
obejrzenia, a to dzięki specyficznej budowie jej wnętrza. Mianowicie,
wszystko w środku skupione było wokół ołtarza umieszczonego w centrum
katedry! Nigdy czegoś podobnego nie widziałam, ale Msza Św. odprawiana z
takiej pozycji z pewnością musi być wielkim przeżyciem.
Tego dnia znaleźliśmy się jeszcze na chwilę pod zamkiem, był on jednak na
tyle podobny do tego, który zwiedzaliśmy w Sterling, że ograniczyliśmy się
do zrobienia sobie kilku pamiątkowych zdjęć.
Trzeba powiedzieć, że mieliśmy również jeszcze jedną okazję, aby przejść się
uliczkami Edinburgh’a, gdyż kolejnym miejscem, do którego musieliśmy dojść
były Lochy – dom strachów, który zapowiadał się dość ciekawie. Niestety na
tym punkcie wycieczki zawiedliśmy się trochę. Nasza wyobraźnia jeszcze przed
wejściem, wytworzyła sobie przerażającą wizję pobytu w tych lochach.
Myśleliśmy, że będziemy bać się cały czas, tymczasem okazało się, że strach
wzbudzić w nas miała seria przedstawień odgrywanych w języku szkockim (z
których prawdę mówiąc chyba niewiele rozumieliśmy) oraz wystrój wnętrza,
którego ważnym elementem był duszący zapach i plansze informujące o
okrutnych metodach tortur.
Po wyjściu z Lochów nasz niedosyt wrażeń został zaspokojony czasem wolnym i
zadaniami językowymi. Był to jeden z przyjemniejszych momentów tego dnia.
Edinburgh to miejsce, gdzie można zrobić porządne zakupy i wcale nie trzeba
wydawać majątku (aby się o tym przekonać wystarczyło pod koniec dnia,
spojrzeć na obładowanych reklamówkami uczestników wycieczki).
Po powrocie do Melrose, mogliśmy się wreszcie posilić pyszną obiadokolacją,
przygotowaną przez naszą kucharkę. Tego męczącego dnia taki zastrzyk
energii, był chyba wszystkim bardzo potrzebny.
|