Dzień piąty 
 2.03.2005 -
środa

Środa była dniem w całości poświęconym stolicy Szkocji – Edinbugrh’owi. Jak zawsze raniutko, tuż po zjedzeniu śniadania, wyruszyliśmy na poszukiwania nowych wrażeń (a w planie było ich sporo). Z miejsca naszego noclegu do miasta jechało się ponad godzinę, jednak zdążyliśmy się już przyzwyczaić do spędzania kilku godzin w autokarze i ta odległość nie stanowiła dla nas żadnego problemu.  Pierwszym punktem naszej wycieczki tego dnia było muzeum o bez wątpienia intrygującej nazwie Dynamic Earth. Myślę, że to niezwykłe miejsce wszystkim przypadło do gustu, składało się ono z wielu sal, z których każda była stworzona w inny sposób i dotyczyła różnych dziedzin życia naszej Ziemi. Przykładowo w jednej z nich można było poczuć się jak w prawdziwym lesie równikowym, w jeszcze innej dotknąć bryły lodowej potężnych rozmiarów. Nie wiem czy wiele osób wie o tym, że stolica Szkocji może poszczycić się dwoma wulkanami. My w czasie krótkiego spaceru, którego celem było dojście do katedry, mieliśmy okazję zobaczyć z bliska jeden z nich. Oczywiście mieliśmy za mało czasu, aby dotrzeć na jego szczyt (taka wędrówka zajmuje ok. 4 godzin), jednak udało nam się zrobić kilka zdjęć u jego podnóża. Katedra, o której wspomniałam wcześniej, wbrew pozorom również warta była obejrzenia, a to dzięki specyficznej budowie jej wnętrza. Mianowicie, wszystko w środku skupione było wokół ołtarza umieszczonego w centrum katedry! Nigdy czegoś podobnego nie widziałam, ale Msza Św. odprawiana z takiej pozycji z pewnością musi być wielkim przeżyciem. Tego dnia znaleźliśmy się jeszcze na chwilę pod zamkiem, był on jednak na tyle podobny do tego, który zwiedzaliśmy w Sterling, że ograniczyliśmy się do zrobienia sobie kilku pamiątkowych zdjęć. Trzeba powiedzieć, że mieliśmy również jeszcze jedną okazję, aby przejść się uliczkami Edinburgh’a, gdyż kolejnym miejscem, do którego musieliśmy dojść były Lochy – dom strachów, który zapowiadał się dość ciekawie. Niestety na tym punkcie wycieczki zawiedliśmy się trochę. Nasza wyobraźnia jeszcze przed wejściem, wytworzyła sobie przerażającą wizję pobytu w tych lochach. Myśleliśmy, że będziemy bać się cały czas, tymczasem okazało się, że strach wzbudzić w nas miała seria przedstawień odgrywanych w języku szkockim (z których prawdę mówiąc chyba niewiele rozumieliśmy) oraz wystrój wnętrza, którego ważnym elementem był duszący zapach i plansze informujące o okrutnych metodach tortur.  Po wyjściu z Lochów nasz niedosyt wrażeń został zaspokojony czasem wolnym i zadaniami językowymi. Był to jeden z przyjemniejszych momentów tego dnia. Edinburgh to miejsce, gdzie można zrobić porządne zakupy i wcale nie trzeba wydawać majątku (aby się o tym przekonać wystarczyło pod koniec dnia, spojrzeć na obładowanych reklamówkami uczestników wycieczki).  Po powrocie do Melrose, mogliśmy się wreszcie posilić pyszną obiadokolacją, przygotowaną przez naszą kucharkę. Tego męczącego dnia taki zastrzyk energii, był chyba wszystkim bardzo potrzebny.                                    
    
                                                                                                                               (ml)